Michał (a co, jestem starszy, będę się spoufalał bo mi wypada) pisze podobnie do mnie obudowując clue sprawy epitetami i żartobliwymi porównaniami czy przenośniami. Ma się czasami wrażenie, że istota umyka gdzieś przysypana środkami stylistycznymi i obudowana refleksjami. Nie mogę się jednak na to złościć bo sam piśmienniczo działam w podobny - jak mi się wydaje - sposób. Z wrodzonym sobie sarkazmem dodam (za co, mam nadzieję, autor się na mnie nie obrazi), że stosuję mniejszą czcionkę, mniejszy kerningi i interlinię. U Michała te i inne zabiegi powiększające doprowadziły do całkiem pokaźnego wydawnictwa brutto.
Kiedy książkowo spotykam Michała w Bangkoku, czytam niemal swoje opisy i spostrzeżenia. Przypominam sobie smaki i tylko dziwię się dlaczego autor nie wspomina o ohydnej, dodawanej niemal do wszystkiego kolendrze. Gdy w innych miejscach wsiada do przeróżnych, nieoczystiwtych dla Europejczyka środków lokomocji, doskonale wiem co go będzie czekać w kwestiach ograniczenia przestrzeni (czy w zasadzie braku możliwości ruchu), zapachu (czy też po prostu smrodu), prędkości (czy też "wolności"). Wydaje się, że Michał w każdym miejscu znajduje powód (czasami mały powodzik), który pozwala mu uznać za pobyt w tym miejscu za sensowny i warty podróży, a nawet opisania (i nie muszą to być egipskie piramidy, Angkor, statua Wolności, czy opera w Sydney - czasami może to być zapiekanka). Zbiór felietonów Michała pozwala inaczej spojrzeć na podróżowanie, a może także zainspirować, bo przecież "kto podróżuje ten żyje dwa razy". Ja kupuję bilet do Szydłowca w każdym razie.
0 Comments
|
AutorFizyk z wykształcenia. Podróżnik z zamiłowania. Fotograf z ciekawości. Archiwa
May 2019
Kategorie
All
|